piątek, 24 maja 2013

"Tajlandia po Wrocławsku" - jak to się zaczęło


Kiedy w maju 2011 oświadczyłem się Kamili na najwyższej górze Gran Canarii, nikt wtedy nie podejrzewał, że  półtora roku później uda nam się odbyć tak egzotyczną podróż poślubną.  


Chociaż przygotowania do podróży były zajmujące i trudne, udało nam się wszystko zapiąć na ostatni guzik i własnymi  siłami i chęciami zorganizować miesięczną podróż przez Tajlandię.  Od zawsze marzyliśmy o eksplorowaniu Azji. Początkowo miała to być Malezja, Filipiny, Tajlandia czy też Indie. W końcu, pod wpływem wskazówek i dobrych rad znajomych, wybraliśmy Tajlandię.


Przygotowania do podróży zaczęliśmy już w czerwcu, po kolei załatwiając takie sprawy jak obowiązkowe szczepienia, ubezpieczenie, zakup biletu  lotniczego w atrakcyjnej cenie czy też kompletowanie  bagażu na każdą ewentualność.  No i oczywiście nie obeszło się bez przewodników, map, blogów i filmów o historii, życiu i kulturze Tajów. Zawsze staramy się jak najlepiej poznać kraj do którego jedziemy, aby przypadkiem nie popełnić faux-pas i jak najlepiej zrozumieć nowy, nieznany otaczający nas świat. 


Odliczając dni do 20 października 2012 mieliśmy już spakowane torby i nie mogliśmy się już doczekać tego egzotycznego, jakże nowego dla nas kraju pełnego niespodzianek.  W drodze do Tajlandii mieliśmy międzylądowanie w Kijowie połączone z szybkim nocnym zwiedzaniem tego urokliwego miasta. 


Trzy dni później byliśmy już w Bangkoku, który zaskoczył nas swoim ogromem i  wysoko rozwiniętą infrastrukturą. Pomimo tego, że pod naszym hotelem byliśmy ok. 3 nad ranem, miasto to tętniło życiem. Dobrze znana przez wszystkich turystów ulica Khao San przywitała nas straganami z bibelotami, budkami z jedzeniem, głośną muzyką i nawałnicą ludzi. I tak wyglądał nasz pierwszy dzień- wszystkie możliwe zmysły, zaczynając od węchu, kończąc na słuchu, zostały zbombardowane bogactwem życia Bangkoku.


W Bangkoku spędziliśmy 4 dni zwiedzając najważniejsze zabytki (Pałac Królewski, słynnego leżącego Buddę) oraz okoliczne miejscowości, takie jak Authhaya (dawna stolica Tajlandii), most na rzece Kwai, Tiger Temple, rzekę z pływającym marketem i wiele innych.
Po tych kilku dniach przeprowadziliśmy się na wyspę Koh Samui. Nie obeszło się bez przygód, gdyż środek transportu Bangkok- Koh Samui  (autokar+prom) w pewnym momencie nas zawiódł- około 4 godzin czekaliśmy na nowy autokar, który zepsuł się jeszcze w Bangkoku, ale pomimo takiej obsuwy zdążyliśmy na prom. Do tej pory nie wiemy jak udało nam się zdążyć na prom, aczkolwiek niewiele brakowało,  a spisywalibyśmy  testament na kolanie J. Ogólnie- podróżowanie z tajskimi biurami jest bardzo tanie, bezpieczne i przyjemne, ale ciężko jest pozbyć się wrażenia, że jest się owcą, którą trzeba przewieźć z jednego pastwiska do drugiego. Tym bardziej, że mało kto z obsługi jest w stanie porozumieć się chociaż trochę po angielsku.


Na Koh Samui błogo odpoczywaliśmy około tygodnia. Oczywiście, ‘błogi odpoczynek’ w naszym słowniku to zwiedzanie całej wyspy połączone z plażowaniem i próbowaniem przepysznych shake’ów z owoców.  Całą wyspę wzdłuż i wszerz zwiedziliśmy na wypożyczonym skuterze i okazał się to jeden z najtrafniejszych wyborów. Dzięki naszym dwóm kółkom mogliśmy dotrzeć naprawdę wszędzie i codziennie być gdzie indziej. Zwiedziliśmy też ogromnego Złotego Buddę i wodny park krajobrazowy. Pomimo tego, że Koh Samui nie jest aż tak bardzo nastawiona na turystów, nie było czasu na nudę. Zamiast dużych resortów Koh Samui oferuje pensjonaty i skromne chatki przy morzu, w miejscu kolorowych straganów z pamiątkami wszelakiego zastosowania na Koh Samui spotykamy targi z tradycyjnym jedzeniem, przyprawami i ciekawymi ‘przekąskami’. Jest tu chyba największa różnorodność palm kokosowych i też wiele dzikich plaż, na które można dopłynąć tylko od strony morza, a plaże i kłaniające się ku morzu potężne palmy nasuwają tylko jedną myśl: „Jesteśmy w raju” (albo co najmniej na planie reklamowym batonika Bounty ;))  


Kolejnym naszym przystankiem trwającym około tygodnia, było Krabi, a dokładniej dzielnica Ao Nang, które według opinii internautów jest bardziej przychylna turystom niż zurbanizowane Krabi.  Tutaj poznaliśmy sztukę walki Muay Thai podczas regionalnych zawodów w tej dyscyplinie, stąpaliśmy też po jednej z najpiękniejszych plaż na świecie – Railay, ujeżdżaliśmy słonie, karmiliśmy małpy, snorkowaliśmy w lazurowych wodach i oczywiście zwiedzaliśmy okolicę na skuterze J Na dwa dni popłynęliśmy na pobliskie wyspy Koh Phi Phii Don i Koh Phi Phi Leh, słynnej z wielu filmów, np. ‘Niebiańska Plaża’ z Leo Di Caprio . Już od 9 rano roiło się tu od turystów, no ale takie są uroki popularnych miejsc… Po powrocie do Ao Nang, spędziliśmy tam jeszcze kilka dni i szykowaliśmy się do powrotu do Bangkoku, gdzie mieliśmy cieszyć się swoją podróżą poślubną jeszcze ok. 4 dni.
W Bangkoku zwiedziliśmy kilka atrakcji, których nie udało nam się ‘odhaczyć’ wcześniej. Byliśmy w domu Tima Johnsona, w przepięknym Zoo, gdzie można było łapać rekiny na wędkę, dokarmiać warany i hipopotamy, poczuć skórę węża na szyi czy też podziwiać wytresowane foki i słonie i ich niesamowite sztuczki. W głównej jednak mierze postawiliśmy na zwiedzanie ‘betonowej’ części Bangkoku, czyli najwyższego hotelu Baiyoke Sky Hotel, popularnych centrów handlowych czy biznesowych.


W podsumowaniu można powiedzieć, że udało nam się osiągnąć nawet i więcej niż zaplanowaliśmy. Codziennie wieczorem planowaliśmy kolejny dzień, tak aby nie stracić wczasów na nudnym wylegiwaniu się w słońcu. Podróżowaliśmy chyba wszystkimi rodzajami transportu- od ‘Tuk-Tuka’ zaczynając, poprzez skuter, łódki typu ‘Long Tail’, wodne taksówki (czyli duże łodzie do transportu publicznego), promy, autokary, metro, kolejki naziemne i na taksówkach kończąc. Jadaliśmy głównie na ulicy, czasami w lokalach posiadających klimatyzację, czasami w knajpkach przypominających ubogie chaty, ale głownie przy budkach z tradycyjnym tajskimi posiłkami.  Noclegi z kolei zazwyczaj rezerwowaliśmy z dziennym wyprzedzeniem przez Internet i zwykle tylko na jedną noc. Gdy warunki okazywały się być akceptowalne, przedłużaliśmy pobyt w danym ośrodku.
Zginąć w Tajlandii się nie da! Wszystko można na miejscu, z uśmiechem na twarzy, załatwić i zorganizować. Trzeba być jednak wyczulonym na podejrzane miejsca i osoby, ale każdy- zaopatrzony w zdrowy rozsądek (i stety- niestety w laptopa z Internetem) bez problemu poradzi sobie w tym odległym i ciekawym kraju :)





PS.
Jeśli tylko macie pytania odnośnie Tajlandi - walcie śmiało. W miarę możliwości odpowiemy na Wasze pytania! Jeśli jesteście na etapie planowani wyprawy do Thai służymi dobrymi radami

kontakt:
kalinowski.rafal@gmail.com

Pozdrawiamy,
Kamila&Rafał Kalinowscy

czwartek, 23 maja 2013

"Tajlandia po Wrocławsku" w TVP Polonia! (1z2)

Witajcie,
Naszymi materiałami na blogu i kanale YT zainteresowała się TVP Polonia. Dziś (tj. 23.05.2013) o godzinie 21.45 w programie "Polonia w komie" zostanie wyemitowany pierwszy odcinek z naszym udziałem. Zachęcamy do oglądania. Będzie to pierwszy odcinek z serii ;)

Pozdrawiamy,
Kamila&Rafał